![]() |
Fragment okładki komiksu "Istota zła" Ayi Kanno |
Na wstępie chciałabym
serdecznie przeprosić Was za to, że dodaję drugi wpis po tak
długim czasie. Złożyło się na to kilka okoliczności, które na
szczęście udało mi się przezwyciężyć i dzięki temu mogę
dzisiaj kierować do Was moje słowa.
Chciałabym opowiedzieć
Wam o pewnym zjawisku, z którym spotykam się bardzo często,
ilekroć przyznaję się ludziom do swojej wiary. Nawet, jeśli
wcześniej siedzieliśmy w ulubionej kawiarni przy ciastku i z
ożywieniem rozmawialiśmy na temat swoich ulubionych azjatyckich
artystów, w moich rozmówcach następuje pewna zmiana – milkną,
spinają się, robią się jakby wycofani, niechętni. Właściwie
nigdy w odpowiedzi nie usłyszałam: „To świetnie, bo akurat
chciałbym o czymś związanym z religią katolicką podyskutować”.
Natomiast prawie zawsze spotykam się ze słowami: „Tylko nie
próbuj mnie nawracać!”. Z podobnymi reakcjami spotkałam się,
kiedy polecałam ludziom swojego bloga.
Wiele mówi się o
tolerancji i poszanowaniu drugiego człowieka, a także otwarciu na
dialog niezależnie od jego poglądów. Co ciekawe, ludzie bardzo
entuzjastycznie reagują, kiedy spotykają osobę o odmiennej
orientacji seksualnej, buddystę czy ekologicznego guru wyznającego
pokrętną, ale bliską natury ideologię. Czasami mam wrażenie, że
znajome yaoistki byłyby gotowe wręcz pobić się o to, by
porozmawiać z jakimś gejem. Nawet niezbyt lubiani w naszym kraju
muzułmanie spotykają się z żywym zainteresowaniem ze strony
społeczeństwa. Katolicy – nigdy. Właściwie nie powinno mnie to
dziwić, ponieważ już dwa tysiące lat temu Jezus Chrystus
powiedział: „Błogosławieni
jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią
kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i
radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie”.
Z drugiej strony jednak dotykamy tutaj pewnego
fenomenu – to nie islam, nie hinduizm, nie religie pierwotne, ale
właśnie chrześcijaństwo jest najbardziej znienawidzoną religią
świata. Jeżeli komuś wydaje się, że czasy oddawania życia za
wiarę dawno już odeszły w niepamięć, to jest w ogromnym błędzie
– wystarczy tutaj wspomnieć chociażby niedawną masakrę na
jednym z afrykańskich uniwersytetów, w której zginęło ponad 150
chrześcijan. W Korei Północnej wyznawcy Chrystusa wiedzą, że za
samo posiadanie Biblii grozi im śmierć, a mimo to nie przestają
wierzyć. Wielu mieszkańców państw Bliskiego Wschodu woli umrzeć,
niż przejść na islam. To jest znamienne, ponieważ w powszechnej
opinii chrześcijanie uznawani są za ludzi słabych, głupich i
tchórzliwych. Nie jest to prawdą.
Fenomen religii
(jakiejkolwiek) polega na tym, że ludzkość od początku swojego
istnienia odczuwała potrzebę wiary. Bardzo wygodnie jest twierdzić,
że chodzi jedynie o możliwość wytłumaczenia sobie czegoś, co
jeszcze nie do końca zostało poznane i należy jedynie poczekać
jeszcze trochę, aż nauka odkryje wszystkie niewiadome i ludzie będą
żyć szczęśliwie, a na świecie zapanuje pokój i radość.
Niewygodna prawda jest natomiast taka, że człowiek jest istotą nie
tylko fizyczność i psychikę, ale również duchowość. Dla
naszych przodków ten trzeci aspekt życia był czymś zupełnie
naturalnym i namacalnym w taki sam sposób, jak dwa pierwsze.
Zapytajcie jakiegokolwiek wyznawcę religii pierwotnej, by
opowiedział Wam o duchowości, a ręczę, że będzie to
fascynująca, barwna i niezwykle realna historia pozbawiona tak
typowego dla nowoczesnego człowieka abstrakcjonizmu. Pragnienie
poznania Boga i doświadczenie świata metafizycznego tkwi w każdym
z nas. Nie jest czymś, czego się uczymy i co się nam wpaja –
jest czymś, z czym przychodzimy na świat, elementem tak zwanej
pamięci gatunkowej będącej naturalną spuścizną naszych
przodków. Jeżeli jednak potrzeba duchowego rozwoju nie będzie
zaspokajana ani dopuszczana do głosu, będzie spychana do strefy
podświadomości. Oznacza to, że zawsze będzie w jakiś sposób
dawała o sobie znać i zawsze będzie uwierała, chociaż człowiek
nie będzie w stanie jej nazwać. Osobiście twierdzę, że
nieuświadomione potrzeby strefy duchowej są jedną z najczęstszych
przyczyn depresji i zaburzeń osobowościowych.
Jaki jest zatem
związek pomiędzy wyżej wspomnianym brakiem świadomości a
niechęcią do chrześcijan? Bardzo prosty. W kontakcie z osobą,
której potrzeby duchowe są w pełni zaspokojone (w przeciwieństwie
do nas), podświadomość zaczyna nas uwierać. Czujemy, że coś
jest nie tak, odczuwamy pewien niepokój, a nawet niechęć będąca
naturalną reakcją na niemożność posiadania czegoś, co w
naturalny sposób posiada inny człowiek. Reakcją obronną jest więc
odcięcie się od źródła potencjalnego zagrożenia. W takim
kontekście słowa: „Tylko mnie nie nawracaj!” oznaczają po
prostu: „Boję się ciebie, ponieważ jesteś w stanie zburzyć mój
światopogląd, zmienić coś w życiu, które jakoś już sobie
wytłumaczyłem i zracjonalizowałem”. Czujemy podświadomie, że
nasz rozmówca posiada kontakt ze światem metafizycznym, który dla
nas jest Nieznanym. Nauczono nas, że mamy odcinać się od podobnych
ludzi, że jeśli wejdziemy z nimi w dialog to coś na tym stracimy,
że będziemy z nimi utożsamiani. W końcu świat powtarza nam, że
o wiele modniej i nowocześniej jest wyznawać jakąś ideologię
odcinającą się od pierwotnej potrzeby rozwijania życia duchowego.
Tak jest bezpieczniej, no i nie trzeba się martwić, co ludzie
powiedzą. To jest bardzo sprytne rozumowanie, ale fałszywe.
Podświadomie o tym wiemy i dlatego równie podświadomie boimy się
chrześcijan.
Czy jest na to
jakieś lekarstwo? Tak, spojrzenie w głąb siebie i pozwolenie na
dojście do głosu uśpionej duchowości. Nie ma innego remedium.
Żadna tolerancja ani okruchy – najczęściej nie do końca
szczerej – otwartości nie mogą zastąpić tego, co rzeczywiście
odczuwamy. Wtedy wszystko stanie się prostsze i nadejdzie upragnione
zrozumienie. Czego sobie i Wam z całego serca życzę.
Biały Lis